sobota, 17 marca 2012

 relacja z Mediolanu part two. haha
dzisiaj cały dzień na nogach! w hotelowy bus na lotnisko wsiedliśmy o 10, a z powrotem w hotelu pojawiliśmy się dopiero w okolicach 20! po przyjeździe do miasta zobaczyliśmy wystawę szkiców Leonarda da Vinci, mieszczącą się obok kościoła o niesamowicie uroczym dziedzińcu pełnym białych magnolii. Zdecydowanie czuło się wiosnę! Stamtąd przeszliśmy do Narodowego Muzeum Techniki im. Leonarda da Vinci. I muszę przyznać, że było na prawdę ciekawe. Myślę, że nawet osoby, które na słowo 'muzeum' nie reagują zbyt entuzjastycznie wyszłyby zadowolone. Każdy znalazłby coś dla siebie, wszystko jest przetłumaczone na angielski, a niektóre sale potrafią wyjątkowo zainteresować. Zrobiłam parę zdjęć eksponatom, więc troszkę widać. Ahh, no i muzeum na końcu zwiedzania ma genialny sklep pełen przedmiotów ładnych i zarazem praktycznych. Było tyle niesamowitych przedmiotów, że nie miałam pojęcia co wybrać. Skończyło się na zeszycie, ale nie byle jakim. Jeśli ktokolwiek jest ciekawy - ostatnie zdjęcie w poście.
Koło południa weszliśmy do przydrożnego baru na hmm, lunch? Chyba można to tak nazwać. Ja wzięłam kanapkę (aww, kocham włoskie kanapki!) i sok wyciskany ze świeżych, czerwonych pomarańczy, yummy! Co warto zapamiętać - jeśli macie ochotę wejść gdzieś, żeby napić się kawy warto nie zajmować stolika, tylko stanąć przy barze, zazwyczaj cena spada wtedy o 50% ! Muszę to kiedyś wypróbować, ale na pewno nie z trójką wiecznie zmęczonego i głodnego rodzeństwa...
Kiedy nikt nie miał już argumentów na wymuszanie przerwy w spacerze, odwiedziliśmy najstarszy kościół w Mediolanie, w którym z resztą był chrzczony mój wujek :3 Zniszczone, kilkunastowieczne mury i wyblakłe freski robią wrażenie! Haha, brzmię jak nauczycielka historii, coś ze mną nie tak. W międzyczasie osłodziliśmy sobie podróż pysznymi, włoskimi lodami i ruszyliśmy w ulice pełne ludzi - czyli te ze sklepami. Tam wzbogaciłam się o Vogue Italia (: w jednej z bocznych uliczek znaleźliśmy ogromny outlet znanych marek! Znalazłam nawet piękną kurtkę Paul Smith w cudownym, kanarkowym kolorze, ale NIESTETY miała zepsuty suwak. Trudno mi było odłożyć ją na miejsce... Hahaha. Generalnie planujemy tam wrócić, bo dziś wszyscy byli już wyczerpani chodzeniem i największym celem było znalezienie miejsca na dłuższy odpoczynek i obiad. Ostatecznie trafiliśmy tam gdzie wczoraj, bo byliśmy zbyt zmęczeni na szukanie czegoś innego. Tym razem zjadłam makaron z małżami, omnomnom - genialny, a do picia prawdziwa mrożona herbata, nie taka z butelki.
Dzień nieco męczący, ale warto poświęcić czasem nogi, żeby zobaczyć kilka ciekawych miejsc i zjeść takie jedzenie *__* Na dole parę zdjęć, enjoy!























3 komentarze:

  1. świetneee, o rany *_________*

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdzie kupiłaś te czarno-białe buty? Są genialne! Ogólnie masz super styl :)

    OdpowiedzUsuń