poniedziałek, 20 lutego 2012

 Jak dobrze, że niedługo wiosna. Jak dla mnie zima mogłaby akcentować swoją obecność tylko w górach. Nie lubię śniegu w Warszawie, jest brudny i topnieje z niesamowitą prędkością, a poza tym okropnie przeszkadza mi w chodzeniu. Już dzisiaj rano przypomniał o sobie, wspaniałomyślnie ozdabiając tył moich beżowych (!) spodni, od kolan w dół, brązowymi plamkami. CZAD.
 Ale chyba zacznę częściej wcześnie wracać do domu po szkole. Lubię ten czas, kiedy jestem sama, mogę usiąść w ciszy, wypić kawę zjeść ciasto mojej mamy (czyli najlepsze ciasto na świecie) i odpocząć po szkolnym, delikatnie mówiąc, bałaganie. Nie jest to możliwe, kiedy dzieli się mieszkanie z dodatkową trójką dzieci, a każde chce powiedzieć mi coś bardzo ważnego. Nie żebym tego nie lubiła, ale czasem trochę spokoju całkiem się przydaje. Ahahaha, mówię jak młoda mama. nevermind.
 Moja kochana mamusia kupiła mi żel pod prysznic. Świetnie trafiła, bo mój obecny (zielona herbata + cytryna, z Sephory) właśnie jest na wykończeniu. Chyba nigdy nie wspominałam, że uwielbiam kosmetyki do ciała, które pachną tak, jak producent obiecał na opakowaniu. BodyShop należy do tych firm, które te obietnice spełniają, dlatego baaardzo cieszę się z prezentu. Ahh, no i kocham różowe grapefruity! W 'zestawie' jeszcze masło do ciała i cytrynowy balsam do ust. Coś czuję, że to wszystko szybko mi się skończy :3
No tak i jeszcze kłos na jednym ze zdjęć. Ostatnio polubiłam wszelkie warkocze. Dzięki mamo, znowu! wychodzi na to, że gdyby nie moja mama, w tym poście nic by nie było. Haha.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz